I znów mamy czerwiec, ciepłe wieczory, które pozwalają skupić się na ludziach, nie rzeczach.
Wieczory które tak wiele obiecują w marzeniach, ale cokolwiek się zrobi ma się wrażenie porażki, zmarnowanego czasu. Bo czas w XXI wieku mija nieubłaganie.
Coraz wcześniej ostatnio wstaję, budzona ciepłym powietrzem, dźwiękami lata, za którymi nie nadąża jeszcze mój oddech. Zatrzymałam się na starych ideach, zmieszałam je za bardzo z rzeczywistością i teraz wszystko wydaje się zbyt skomplikowane. Nie wiem jeszcze jak najlepiej przeżyć to lato, bo jakkolwiek to też nie jest sposób.
Wiem tylko jedno, chcę tych niekończących się, ciepłych wieczorów tylko żałować kiedy już przeminą, kiedy dzień będzie coraz krótszy. Usiąść w chłodny, wczesnojesienny poranek na tarasie i popijając kawę wspominać, uśmiechać się i wzdychać.
Ostatnio łapię się na tym, że mój mózg jest w zupełnie innym miejscu niż statystycznie. Rozjeżdża się jak odbicie twarzy w podwójnej szybie. Kiedy serce w gardle łączy się z mózgiem, wypowiadając wszystko co nie powinno być wypowiedziane czuję wewnętrzny dyskomfort. Taki jak zmęczenie przy długiej wędrówce - z jednej strony nie masz już siły ruszyć się z miejsca, a z drugiej wiesz, że musisz iść dalej. Taki stan zawieszenia jest trochę bez sensu, bo doskonale wiem, co się dalej wydarzy. Czasem nie jestem pewna czy dobrze robię, ale na tym właśnie polega życie, na porażkach i wygranych, na próbach zrozumienia zasad nieznanej gry.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy zmieniłam swój świat. Jednak mimo tego, że robię to co kocham, mimo że się realizuję, znam i rozwijam swoje pasje czegoś mi brakuje. Podobno nie można czuć czegoś czego się w sobie nie ma... Ale ja przyznaję, że można, ale prawda jest taka, że kto ma więcej miodu przyciąga więcej os.
Nie można tak po prostu zamieniać się w ciepło, coś tam robić i z kimś się spotykać tylko po to, żeby później rozproszyć się w zimnie. Wszystko prowadzi do nieuniknionych zmian.
A co jest nieuniknione?
Śmierć?
Podatki?
Śmierć wielu już oszukało, możecie o tym przeczytać w gazetach. Podatków niektórzy umiejętnie unikają, ale pokażcie mi kogoś kto nigdy nie potrzebował miłych słów, gestów i ciepła, kto nie potrzebował bliskości. Nie mówię o pożądaniu. Nie mówię o tym, jak niektórzy pragną kogoś tak mocno, że to aż boli, nie mówię też o miłości braterskiej czy macierzyńskiej, o podziwianiu, o tym, że zależy Ci na kimś bardziej niż na kimkolwiek innym. Mówię o czymś dużo prostszym, a jednocześnie bardziej skomplikowanym. O poczuciu wyjątkowości. Kiedy uświadamiasz sobie, że siedząc z kieliszkiem wina i lodami truskawkowymi nie musisz już nic wyjaśniać, uzasadniać i usprawiedliwiać. Przestajesz być siłaczem, możesz być sobą, bez masek i "zabezpieczeń antywłamaniowych" kiedy ktoś rozumie Cię tak, że nie trzeba umieć się wysłowić, zdefiniować i opisać.
Wystarczy się po prostu uśmiechnąć, przecież jest pięknie, znów zaczyna pachnieć życiem, w końcu mamy lato.