Ostatnio
coraz więcej rozmyślam nad sensem tego co dzieje się wokół mnie.
Osiągam to o czym tak zawsze marzyłam, moje marzenia zaczynają się
spełniać, ale...czy tak na prawdę jestem szczęśliwa? Czy tak na prawdę
dziewczyna w masce którą jestem może być sobą i stwierdzić, że osiągnęła
szczęście?
Zima to czas kiedy najwięcej myślę, najmocniej teraz, kiedy za oknem białe, otulone śniegiem miasto szarzeje, ja też jestem szara. Szara, nijaka, bo tak na prawdę nie wiem czego chcę.
Coś, jakaś dziwna siła rozrywa mnie na kawałki, bo z jednej strony cieszę się tym co wokół siebie mam, cieszy się każdy kawałek mnie z każdej chwili spędzonej z przyjaciółmi, z tymi których zawsze tak bardzo potrzebowałam, z ludźmi których mało znam, a są dla mnie ważniejsi niż rodzina. Z drugiej strony widzę siebie, siebie której nienawidzę, siebie zmieniającej się powoli w jedną z dziewczyn które były dla mnie na szczycie listy ludzi do odstrzelenia. Teraz ja staję się tą, którą sama jeszcze jakiś czas temu własnoręcznie bym zabiła. Najgorzej że nie potrafię nic na to poradzić. Nie umiem się uwolnić od tej sytuacji, jednocześnie wiem, że jeśli jej nie zatrzymam nie uwolnię się od jej konsekwencji. Konsekwencji nie tyle wśród innych, co konsekwencji moralnych, nie będę potrafiła sobie tego wybaczyć.
Może aktualnie za bardzo to przeżywam, ale to chyba świadczy o tym, że jeszcze odrobina dobra we mnie została bo próbuję powstrzymać już teraz to do czego cała sytuacja prowadzi.
Jestem wredna - to wiem i od tego nie uciekam, ale nie chcę niszczyć życia ludziom których nawet nie znam, którzy nic mi nie zrobili, co nie znaczy też, że chcę niszczyć życie tym którzy zaszli mi za skórę, nie. Nie chcę niszczyć nikogo, a tym bardziej niczyich relacji, a czy zbudowanych na szczerości czy na kłamstwie - wszystko jedno, to nie moje relacje i nie powinny mnie wcale obchodzić.
Teraz chętnie bym zniknęła.
Poszła na spacer, nocne miasto, nocna Łódź, Warszawa, nocny Kraków, nocą wszędzie najlepiej mi się myśli.
Mógłby padać deszcz.
Deszcz który zmyłby ze mnie tą powódź niekończących się pytań, prowadzących do obłędu wspomnień.
Może znalazłabym rozwiązanie, klucz do innych drzwi, innej drogi.
Dzisiaj jednak musi wystarczyć mi ciepły koc, kolejna filiżanka kawy i kawałek kartki, gdzie znów zaczęłam pisać, znów zaczęłam kreślić używając przy tym wszelakiego rodzaju ambitnych bardziej lub mniej - epitetów, metafor, anafor czy oksymoronów. Znów.
Brakuje kawy, brakuje snu, brakuje spokoju.
Dzisiejszy świat bez kawy dałby mi tylko nieprzespane noce, męczące poranki i szare popołudnia.
Zima to czas kiedy najwięcej myślę, najmocniej teraz, kiedy za oknem białe, otulone śniegiem miasto szarzeje, ja też jestem szara. Szara, nijaka, bo tak na prawdę nie wiem czego chcę.
Coś, jakaś dziwna siła rozrywa mnie na kawałki, bo z jednej strony cieszę się tym co wokół siebie mam, cieszy się każdy kawałek mnie z każdej chwili spędzonej z przyjaciółmi, z tymi których zawsze tak bardzo potrzebowałam, z ludźmi których mało znam, a są dla mnie ważniejsi niż rodzina. Z drugiej strony widzę siebie, siebie której nienawidzę, siebie zmieniającej się powoli w jedną z dziewczyn które były dla mnie na szczycie listy ludzi do odstrzelenia. Teraz ja staję się tą, którą sama jeszcze jakiś czas temu własnoręcznie bym zabiła. Najgorzej że nie potrafię nic na to poradzić. Nie umiem się uwolnić od tej sytuacji, jednocześnie wiem, że jeśli jej nie zatrzymam nie uwolnię się od jej konsekwencji. Konsekwencji nie tyle wśród innych, co konsekwencji moralnych, nie będę potrafiła sobie tego wybaczyć.
Może aktualnie za bardzo to przeżywam, ale to chyba świadczy o tym, że jeszcze odrobina dobra we mnie została bo próbuję powstrzymać już teraz to do czego cała sytuacja prowadzi.
Jestem wredna - to wiem i od tego nie uciekam, ale nie chcę niszczyć życia ludziom których nawet nie znam, którzy nic mi nie zrobili, co nie znaczy też, że chcę niszczyć życie tym którzy zaszli mi za skórę, nie. Nie chcę niszczyć nikogo, a tym bardziej niczyich relacji, a czy zbudowanych na szczerości czy na kłamstwie - wszystko jedno, to nie moje relacje i nie powinny mnie wcale obchodzić.
Teraz chętnie bym zniknęła.
Poszła na spacer, nocne miasto, nocna Łódź, Warszawa, nocny Kraków, nocą wszędzie najlepiej mi się myśli.
Mógłby padać deszcz.
Deszcz który zmyłby ze mnie tą powódź niekończących się pytań, prowadzących do obłędu wspomnień.
Może znalazłabym rozwiązanie, klucz do innych drzwi, innej drogi.
Dzisiaj jednak musi wystarczyć mi ciepły koc, kolejna filiżanka kawy i kawałek kartki, gdzie znów zaczęłam pisać, znów zaczęłam kreślić używając przy tym wszelakiego rodzaju ambitnych bardziej lub mniej - epitetów, metafor, anafor czy oksymoronów. Znów.
Brakuje kawy, brakuje snu, brakuje spokoju.
Dzisiejszy świat bez kawy dałby mi tylko nieprzespane noce, męczące poranki i szare popołudnia.