Potrzebuję zmiany bardziej niż tlenu czy wody, zdecydowanie bardziej, nieporównywalnie nawet.
Wiem, że zmiana tkwi we mnie i we mnie musi się zacząć - właśnie to jest to, czego pragnę.
Od dawna wiem kim chcę być, wiem co chcę robić, jest jednak pewnego rodzaju bariera która powstrzymuje mnie przed spełnieniem wszystkim marzeń. To się chyba nazywa moralność.
Jestem wredna i samolubna. Jestem zepsuta - wiem to wszystko doskonale. Czasami jeszcze resztki dobra gdzieś się we mnie odzywają, jednym z ich przejawów jest właśnie ta moralna bariera. Wiem, że wystarczy kilka miesięcy a i ją przekroczę. Nie wiem jednak czy chcę sobie na to pozwolić.
A może ja nie jestem taka zła? Może potrzebuję po prostu chwili na przemyślenia, może jeśli uda mi się wykonać wszystkie punkty przez lata misternie układanego planu okaże się że cel jest inny, lepszy.
Czy mogę sobie jednak pozwolić na to, żeby sprawdzać bez końca, żeby błądzić w zakamarkach umysłów niewinnych ludzi? Czy mogę pozbawiać siebie sumienia? Gdzie mam serce? Zamarzło chyba na parapecie dawnej zimnej nocy. Zostałam ja, bezlitosna, coraz bardziej przekonana że jedynym celem jest to, żeby osiągnąć wypracowane przez lata imperium.
Jestem gotowa na nowy świat? Na zaczęcie wszystkiego od nowa?
Niedługo stanie się to jasne.
Potraktujmy to jako próbę, póbę umysłu, próbę serca, duszy i moralności.
Nie gwarantuję, że będę taka sama, nie gwarantuję też, że się zmienię.
Zniknę, utonę i urodzę się na nowo. Jaka?
Potrzebuję innego oddechu, innego powietrza.